Niedługo może zmienię komputer więc archiwizuję cały szit i znalazłem takie coś:
Tory kolejowe na odludziu. Jest nas trzech. Oprócz mnie mężczyzna i kobieta. Znam was ale nie wiem kim jesteście. (Tymczasem dorosły który wygląda jak dziecko zaczyna udawać dziecko i bawi się z innymi dziećmi.) Czekamy na pociąg który mamy obrabować. Obok jest sklep. Wchodzimy do niego. Sięgam po puszke napoju gazowanego (Kim jest ten trzeci człowiek? Widzę go tylko kątem oka ale wiem że jest tutaj. Kim on jest?) Puszka kosztuje 5 zł. Sprzedawca bierze pieniądze, uśmiecha się i kładzie przede mna na ladzie sztuczne wąsy mówiąc że mogą być moje za jedyną zlotówkę. Odmawiam. Kobieta staje obok mnie i mówi żebym kupił je dla niej. Śmieję się i dorzucam złotówkę. Daję jej wąsy mówiąc "no to przebranie mamy z głowy" i razem ze sprzedawcą wybuchamy śmiechem ale kobieta się nie śmieje, jest zła. Zapada milczenie. Wychodzimy. (Ani razu nie widzę twarzy drugiego mężczyzny chociaż cały czas jest tuż obok mnie.) Jakiś człowiek wbiega do budynku szpitala. Zachowuje się irracjonalnie, miota się, rzuca na personel, krzyczy i śmieje się histerycznie. Pojawia się ochroniarz, chwyta go i zaczyna prowadzić w stronę wyjścia. Teraz mężczyzna jest przerażony. Krzyczy że jeśli minie drzwi wszystko się skończy. Krzyczy: "ogromne liczby (wielkie liczby? duże liczby?) chcą zniszczyć (zniszczą?) świat (nas?)" i po chwili mija drzwi. W tym momencie szpital imploduje a ja biegnę ulicą Kościuszki w Sopocie na dworzec bo za chwilę przyjedzie ten pociąg który mamy obrabować. Jest ciemno, zaczyna padać deszcz i nagle przypominam sobie że Obama jest prezydentem USA. Na dworcu zegar wskazuje 13:05. Pociąg (tym pociągiem jedzie moja matka) będzie o 13:15. Jesteśmy w pociągu i wiercimy dziurę do głównego przedziału bagażowego. W środku jest nas wielu. Patrzymy na siebie. Strach i dezorientacja.
I jeszcze to:
Pierwsze co pamiętam to widok z pociągu (SKM w kierunku Gdańska). Widze trzy kobiety na jakims dziwacznym latajacym pojezdzie. Lataja jak szalone, tuz nad domami, w lewo, prawo. W koncu laduja i ja juz tam stoje i czekam na nie razem z kilkoma osobami jeszcze. Z trzech kobiet jedna, to ona jest wlascicielka latajacej maszyny, idzie z nami. Nie potrafie powiedziec czy jest "ładna" ale mi sie bardzo podoba. Jest chyba podobna do mojej byłej dziewczyny. Blondynka z dlugimi wlosami. Idziemy przez okropnie dziadowskie, brudne, zdezelowane wesołe miasteczko. Na koncu stoi mała budka ktora wyglada jak szalet. Podchodze do niej i widze ze budka nie sluzy jako toaleta tylko jest jakas przenosna budka do masturbacji. Odchodze zdegustowany, wlasciciel wesolego miasteczka łypie na mnie okiem i usmiecha sie wstretnie. Za wesolym miasteczkiem jest labirynt stalowych ramp. Wchodzimy na niego. Odwracam sie i widze jedna z kobiet ktora latała na tej maszynie. Klęczy i modli się. Nagle zerka na mnie i cos mowi ale ja nie wiem co. Ruszamy labiryntem. Kobieta, ktora pilotowala maszyne ma ze soba przenosne urzadzenie do latania o slabej mocy. Lata nam nad glowami. Nagle spada i stacza sie ze schodow. Podbiegam do niej i chociaz wcale nie moge jej dojrzec na ziemi pytam czy wszystko ok. Mowie cos do pustego miejsca gdzie powinna lezec i slysze jakąś odpowiedz ale po chwili ona i tak przychodzi z zupelnie innego miejsca. Nic jej nie jest. Trafiamy do biblioteki i tu bedziemy nocowac. Rano budze sie jako jeden z pierwszych. Robie jednak halas przegladajac ksiazki (nic mnie nie interesuje) i budzi sie reszta ekipy. Nie wiem ilu nas jest i nie wiem co u diabla tu robimy. Dostaje jakas liste na ktorej musze wpisac co bede robil podczas "uroczystosci". Chce wpisac swoje nazwisko przy "dodatkowa osoba bez konkretnie przydzielonej czynnosci" ale jakas dziewczyna mi zakazuje bo potem moze sie okazac ze nie bedzie komu robic tych przydzielonych czynnosci, moze byc nas za malo. Lista krazy, ludzie wpisuja sie. Dziewczyna z blond wlosami gra na giatrze, ja slucham. Potem jest juz "uroczystosc". Ma miejsce na placu pod moim domem. Zbieraja sie mlodzi ludzie, beda różne pokazy, spiewy, to jakas arystokratyczna impreza. Pije drogi alkohol za zdrowie jakiegos dzieciaka co to jak sie dowiaduje od ojca czy wujka wlasnie stanie sie mezczyzna. I nagle horror. W jednym z autobusow sluzby porzadkowe zaczynaja strzelac, ginie mnostwo dzieci. Jakis lekarz wydlubuje dziecku oczy. Przez chwile chce go powstrzymac ale rezygnuje. Tymczasem "uroczystosc" trwa dalej. Pokazy, spiewy, krew plynie ulica. I nagle wszystko jest dla mnie jasne. Blondynka jest złą agentka tego dzieciaka ktorego zdrowie pilem. To on to wszystko ukartował. Uzyli mnie. W glowie mam kleszcza, ktory sprawia ze moje myslenie jest przytepione. Jakis czlowiek (czy moze ten ktory kazał mi sie napić? chyba ten) morduje pod naszym garażem młodego chlopaka. Sa tam tez dwie kobiety z powiesci Littela, obstwa tego starego przemyslowca. One tez zostana zamordowane. Ten dzieciak, arystokrata smieje sie, wszystko mu sie udało, ja biegam jak oszalały, kleszcz wpija się w moją głowę.
No i proszę bardzo. To chyba sny moje. Powieść Littela to na 100% "Łaskawe".
7 lat temu