niedziela, 26 września 2010

paraliż egzystencjalny

paraliż egzystencjalny
nałykałem się trucizny
wszystko jest zbyt widoczne
smak hałasu na moim języku
smak płaczu i krzyków

nie wyjdę dziś z domu
jest za jasno i
nie chcę musieć tu wracać

nie wyjdę dziś z domu
jeśli nie podasz mi morfiny
prosto w mózg

sobota, 25 września 2010

* (bez tytułu)

Rozkładamy się bardzo wolno, ale nie tak wolno by tego nie zauważyć, by tego nie czuć każdą komórką naszych ciał. W jakież monstra się przemieniamy? Pierwsze idą zęby, potem mózgi, wreszcie organy płciowe i twarze. Co ciągnie nas w tą drapieżną zgniliznę? Czyim wyrokiem pełzniemy pod ścianę połykając cuchnące, rakotwórcze błoto kolejnych lat? Czujecie jak rośnie w was ten rak, o którym wiecie, że tam jest, ale staracie się nie myśleć? Czujecie jak rośnie? Od żołądka w górę, w górę. Wreszcie zatyka usta, przesłania oczy, unieruchamia. Z dnia na dzień coraz bardziej żałośni, odrobinę mniej żywi, odrobinę bardziej martwi.

wtorek, 21 września 2010

:O

no to co, widzimy się wszyscy w Poznaniu

They don't sleep anymore on the beach...

szok większy niż Dosia

sobota, 18 września 2010

Opowiści z Miasta Na Północnym Wybrzeżu (3)

Bunkier (2)

Nie miałem pojęcia, co tak przyciąga Ojca w to miejsce, stał na skraju przepaści niczym wszechpotężny dyrygent, władca spienionych mórz. Mnie i siostrę stanie w miejscu szybko nudziło, jakkolwiek widok istotnie był niesamowity, potrzebowaliśmy ruchu. Chcieliśmy jeszcze pobiegać wśród zalewanych wodą, błotnistych korytarzy dawnych fortyfikacji. Ojciec wprawdzie chciał mieć nas na oku, ale pozwalał nam odejść, a potem jakby zupełnie zapominał o naszym istnieniu. Biegaliśmy więc dalej, skakaliśmy, padaliśmy w błoto śmiejąc się tym jedynym prawdziwym śmiechem, który znają tylko dzieci. Zabawne, jak śmieszna może być wojna. Z czasem deszcz ustawał i słyszeliśmy pokrzykiwania Ojca, który najwyraźniej uznawał, że morze jest już zbyt spokojne by zaspokoić jego dziwaczne upodobania. Nie oznaczało to jednak końca wycieczki. Końcem wycieczki był zawsze Bunkier...

Przyznaję, że na wybrzeżu było wiele niesamowitych, starych, przeżartych rdzą i pokrytych pleśnią instalacji, ale to właśnie Bunkier przyciągał nas wszystkich, nawet Ojca. Przyczyną tego był prostu fakt: nikt, nigdy (nigdy?) nie spenetrował wnętrza Bunkru. Jego ciemność kryła w sobie Nieznane. Owszem, często podchodziliśmy pod wejście z latarkami i staraliśmy się dojrzeć jak najgłębiej w mrocznych korytarz, ale nigdy nie dostrzegliśmy żadnej przeciwnej ściany. Najwyraźniej Bunkier schodził w dół, głęboko w ziemię, zbyt głęboko, by nasze latarki mogły odkryć coś więcej oprócz nieudolnych graffiti na ścianach. Graffiti też zresztą urywały się w jednym miejscu i dalej ściany pozostawały puste. Za każdym razem, kiedy wracaliśmy z wycieczki przystawaliśmy przed Bunkrem i spekulowaliśmy na temat co też może on kryć w swej głębi. Na pewno nic przyjemnego, gdyż zapach jaki dochodził z czarnej dziury był okropny. Być może były tam zapomniane szkielety żołnierzy z czasów Wielkiej Wojny, być może jakieś tajne dokumenty, być może, być może, być może. To "być może" było jednym z przekleństw mojego dzieciństwa. Ja nie chciałem "być może", ja chciałem wiedzieć. Przez to wszystko pod koniec wycieczki robiłem się drażliwy, a moje wypowiedzi zamieniały się w ciche burknięcia, do których zawsze dodawałem jakąś uwagę na temat Bunkru. Siostra moja i Ojciec również byli go ciekawi, ale daleko było ich ciekawości (siostrę przerażał przede wszystkim smród, a ojciec chyba był po prostu "zbyt dorosły" by wałęsać się po rozlatujących się, cuchnących bunkrach) do mojej.

Moja powoli zamieniała się w obsesję.

czwartek, 16 września 2010

Telefon (fragment)

Pozwolisz, że coś ci opowiem. Pewnego wieczoru zdarzyło mi się zasnąć w trakcie oglądania surowych materiałów filmowych z nazistowskich obozów zagłady. W jednej niemalże chwili przeniosłem się z roli widza do roli aktywnego uczestnika wydarzeń. Leżałem w masowym grobie. Nade mną, pode mną, na boki, wszędzie tkwiły nagie, brudne ciała martwych i umierających. Gdzieś z daleka, ponad tym dusznym dołem jęków, krwi i potu dobiegały do mnie krótkie warknięcia zarządzającego masową egzekucją i przytłumione ciałami strzały. Bach, bach, czułem jak kolejne ciała spadają na mnie, na nas. Nie ma gdzie się ruszyć, nie ma czym oddychać. Przez chwilę myślę, że mi się poszczęściło, najwyraźniej mój oprawca spartaczył robotę i oto jestem żyw a powinienem być martwy. I przez chwilę naprawdę mało brakowało a bym się ucieszył. Tylko, że zanim zdążyłem się ucieszyć przyszło okrutne zrozumienie, że przecież z tego dołu już się nie wygrzebię (bach! kolejne ciała spadają, ciężar... ciężar...) a nawet gdybym jakimś cudem zwalił z siebie tą okropną masę martwego mięsa i wypełzł na powierzchnię zostanę szybko dobity. Nie ma gdzie uciekać, nie ma żadnego ratunku. Wraz z grozą tej oczywistej prawdy (żadnego schronienia, nic, nic, tylko ciała, krew, wnętrzności, odchody) przyszedł piekący ból głowy. Musiałem jakimś cudem (cudem?) przeżyć z kulą w czaszce. Bóg (Bóg?) jeden wie jak długo będę tu konał, przywalony stertami ciał, z wzrokiem wbitym w trupią twarz chłopaka, który spadł tu przede mną, w jego rozwarte przerażeniem oczy i wyrzucony z rozszarpanej pociskiem szczęki język. Na zewnątrz ciągle coś się działo, gdzieś tam latały ptaki, gdzieś jakiś filozof zastanawiał się nad sensem życia, gdzieś ktoś malował spokojnie obraz, pisał wiersze o tym jaki świat jest piękny mimo wszystko. A tu był tylko ból, tylko pot, cuchnące wydzieliny setek ciał i głuche uderzenia, coraz bardziej oddalone, coraz bardziej nie z tego świata. I wtedy już było dla mnie jasne, że trafiłem do piekła, czy też raczej piekło otworzyło się dla mnie i ukazało mi swoją prawdziwą wszechobecną naturę. Ta myśl uspokoiła mnie. Zamknąłem oczy. Oddychałem głęboko. Byłem w ciepłej, przytulnej macicy i niedługo miałem narodzić się ponownie. W kokonie utkanym z ciał, z mózgiem przewierconym przez kulę zasypiałem bezpiecznie, spokojnie, czekając by ktoś przyszedł i ze swobodnym uśmiechem wziął mnie za rękę i zaprowadził do nowego domu, który był tym samym domem, tym samym w którym jesteś ty, w którym są malarz i filozof i jedynie strach, wielki strach nie pozwala im dojrzeć murów zabrudzonych plamami krwi, zasieków, pól minowych, masowych grobów. Ja widziałem. I było już po wszystkim, a kiedy jest po wszystkim nie musisz już się bać. Wszystko już się stało.

woah

Good news everyone!

Godspeed You! Black Emperor rusza w trasę :O

O Polskę nie zahaczą, ale i tak... Bo w sumie to nadal mimo wielu lat i wielu albumów przesłuchanych uważam "Lift your skinny fists" za być może najlepszą płytę ever. Na pewno najlepszą w kategorii "post-rock".

PS: ostatnio zaś mym ulubionym zespołem jest "Woods".

niedziela, 12 września 2010

Gadanie do siebie

Psychoterapeuta poradził mi pisać więc piszę. Zasadniczo mam teraz jeszcze urlop od psychoterapii, bo najwyraźniej psychologowie mają ponad miesiąc wolnego w roku, nieźle.

Kwestią nad którą zastanawiałem się szczególnie ostatnio to standardowo etyczna strona posiadania potomstwa. Cały czas waham się czy rozpocząć projekt anty-natalistyczny i z jednej strony jestem całkowicie przekonany o swojej racji (rozmnażanie się jest bardzo poważnym wykroczeniem etycznym, być może poważniejszym nawet od morderstwa) a z drugiej martwi mnie myśl, że mógłbym kogoś takimi poglądami skrzywdzić, no i co jeśli ktoś faktycznie stwierdzi że mam rację. Druga sprawa, powiązana istotnie z pierwszą, to moja własna sytuacja. Z pewnych względów można przyjąć, że moja sytuacja psychiczna jest niestandardowa (dysfunkcyjna). I tak też zresztą myślałem o tym do niedawna. Do niedawna bo ostatnio spróbowałem spojrzeć na swoją sytuację z pewnego dystansu. Obecnie mam już 27 lat, jest to okres w którym teoretycznie powinienem porządkować swoje życie, żenić się i rozmnażać - to jest NATURALNA kolej rzeczy. Tymczasem słowa nie oddadzą przerażenia jakie mnie ogarnia na myśl, że mógłbym być "ojciem". I jestem bardzo daleki od myśli, że ten pogląd wynika z "dysfunkcji" mentalnej. A zatem to co uznawałem zawsze za "przekleństwo" jest w rzeczywistości BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM. Jakkolwiek wiele mam na sumieniu jestem wolny od tego najpoważniejszego "grzechu" jakim jest rozmnażanie. I tak już zostanie, tego przynajmnej jestem pewien. Jak tylko dam radę finansowo dokonam wazektomii, mimo świadomości, że wiąże się to z efektami ubocznymi. A zetem psychiczna dysfunkcja czy nie koniec końców wszystko układa się znacznie lepiej niż gdybym był "normalny". Serio, gdybym w tym momencie miał dzieci to dopiero miałbym POWAŻNY problem i mogłoby to się skończyć POWAŻNĄ tragedią. Myślę, że mógłbym zabić swoje dziecko.

Czyli wszystko jest w porządku. Mniej więcej.

piątek, 10 września 2010

* (bez tytułu)

I tak w końcu nie było już nic więcej do powiedzenia. Powiedzieliśmy wszystko. Nie było już nic więcej do zrobienia. Zrobiliśmy wszystko. Nie było nic więcej do przemyślenia. Przemyśleliśmy wszystko. I nic się nie stało. Bo cóż miałoby się stać? Tutaj, w tej okrutnej tragedii czystego nieba, w tym sennym koszmarze bijącego serca, brutalnym dramacie ciepłych promieni słonecznych. Tu jest wszystko co było, co jest i co będzie. W cóż można jeszcze wierzyć? Wierzyliśmy już we wszystko. Szukaliśmy wszędzie i wszędzie był tylko kurcz i stare, brudne łzy tych którzy szukali przed nami. Bo wszystko jest zawsze tutaj. Tutaj są wszystkie chwile, wszystkie miejsca, wszystkie słowa, wszystkie myśli, uczucia. W tym wszystkim pewnego dnia, dnia takiego samego jak każdy inny dzień, rozpłyniemy się jak rozpłynęły się miliardy przed nami i wtedy też nic się nie stanie. Nigdy, nic. Śmierć odbierze nam wszystko, a my nie stracimy nic.

środa, 8 września 2010

Od dziś jestem najbardziej cool dzieciakiem w całej dzielni


AHAHAHAHAHAHAHA!!!



Tak, tak jestem szczęśliwym posiadaczem "Conspiracy" i "My Work is not yet done" i "Nightmare Factory 1" :D