czwartek, 16 września 2010

Telefon (fragment)

Pozwolisz, że coś ci opowiem. Pewnego wieczoru zdarzyło mi się zasnąć w trakcie oglądania surowych materiałów filmowych z nazistowskich obozów zagłady. W jednej niemalże chwili przeniosłem się z roli widza do roli aktywnego uczestnika wydarzeń. Leżałem w masowym grobie. Nade mną, pode mną, na boki, wszędzie tkwiły nagie, brudne ciała martwych i umierających. Gdzieś z daleka, ponad tym dusznym dołem jęków, krwi i potu dobiegały do mnie krótkie warknięcia zarządzającego masową egzekucją i przytłumione ciałami strzały. Bach, bach, czułem jak kolejne ciała spadają na mnie, na nas. Nie ma gdzie się ruszyć, nie ma czym oddychać. Przez chwilę myślę, że mi się poszczęściło, najwyraźniej mój oprawca spartaczył robotę i oto jestem żyw a powinienem być martwy. I przez chwilę naprawdę mało brakowało a bym się ucieszył. Tylko, że zanim zdążyłem się ucieszyć przyszło okrutne zrozumienie, że przecież z tego dołu już się nie wygrzebię (bach! kolejne ciała spadają, ciężar... ciężar...) a nawet gdybym jakimś cudem zwalił z siebie tą okropną masę martwego mięsa i wypełzł na powierzchnię zostanę szybko dobity. Nie ma gdzie uciekać, nie ma żadnego ratunku. Wraz z grozą tej oczywistej prawdy (żadnego schronienia, nic, nic, tylko ciała, krew, wnętrzności, odchody) przyszedł piekący ból głowy. Musiałem jakimś cudem (cudem?) przeżyć z kulą w czaszce. Bóg (Bóg?) jeden wie jak długo będę tu konał, przywalony stertami ciał, z wzrokiem wbitym w trupią twarz chłopaka, który spadł tu przede mną, w jego rozwarte przerażeniem oczy i wyrzucony z rozszarpanej pociskiem szczęki język. Na zewnątrz ciągle coś się działo, gdzieś tam latały ptaki, gdzieś jakiś filozof zastanawiał się nad sensem życia, gdzieś ktoś malował spokojnie obraz, pisał wiersze o tym jaki świat jest piękny mimo wszystko. A tu był tylko ból, tylko pot, cuchnące wydzieliny setek ciał i głuche uderzenia, coraz bardziej oddalone, coraz bardziej nie z tego świata. I wtedy już było dla mnie jasne, że trafiłem do piekła, czy też raczej piekło otworzyło się dla mnie i ukazało mi swoją prawdziwą wszechobecną naturę. Ta myśl uspokoiła mnie. Zamknąłem oczy. Oddychałem głęboko. Byłem w ciepłej, przytulnej macicy i niedługo miałem narodzić się ponownie. W kokonie utkanym z ciał, z mózgiem przewierconym przez kulę zasypiałem bezpiecznie, spokojnie, czekając by ktoś przyszedł i ze swobodnym uśmiechem wziął mnie za rękę i zaprowadził do nowego domu, który był tym samym domem, tym samym w którym jesteś ty, w którym są malarz i filozof i jedynie strach, wielki strach nie pozwala im dojrzeć murów zabrudzonych plamami krwi, zasieków, pól minowych, masowych grobów. Ja widziałem. I było już po wszystkim, a kiedy jest po wszystkim nie musisz już się bać. Wszystko już się stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz