środa, 11 sierpnia 2010

Choroba (tytuł roboczy)

1.

W autobusie naprzeciwko mnie siedzi stara kobieta. Jak zawsze w takich sytuacjach z początku przypatruję się jej okiem badacza oglądającego dziwnego, wielkiego insekta. Jak zawsze musi minąć kilka chwil, nerwowych, pełnych tej specyficznej grozy kiedy nagle w znajomym już środowisku natykasz się na jakiś niepasujący element. Te chwile muszą minąć i dopiero wtedy wstrętny, obcy insekt przemieni się znów w człowieka. Ulga będzie jednak tylko chwilowa, może nawet nie będzie jej wcale. Bo może lepiej myśleć o tej istocie jako o przedstawicielu zupełnie obcego gatunku, nie mającego nic wspólnego z ludźmi, ze mną? Tymczasem wiem już, że to jednak człowiek, ot po prostu w tej dziwacznej, obrzydliwej fazie zwanej "starością". Jak poczwarka, która zamiast przepoczwarzać się do życia dokonuje metamorfozy ku śmierci. Takich ludzi na świecie są miliony, setki milionów. Ci ludzie tak samo jak ja, tak samo jak ja, byli kiedyś inni, nawet młodzi, nawet podobno, choć jest to bardzo trudne do zaakceptowania, byli kiedyś dziećmi, niemowlakami a jeszcze wcześniej unosili się w czyiś wodach płodowych, zupełnie nowi, czyści. I ta ohydna stara kobieta, nerwowo przerzucająca strony jakiegoś czasopisma wydawanego specjalnie dla przedstawicieli jej "klasy" też kiedyś była młoda, bardzo młoda. Inna. Znacznie łatwiej byłoby myśleć o niej jak o przedstawicielu zupełnie odmiennego gatunku i nie mieć nic wspólnego z tym pokracznym, zdegenerowanym bytem w fazie terminalnej. "Faza terminalna". Przypominam sobie, że dziś znów rozmowa z Grossem dotyczyć będzie jego zmarłej przed trzema dniami matki. Matka Grossa umierała powoli przez dwa długie tygodnie podczas których Gross odchodził od niej jedynie do toalety. Przez cały czas tego okropnego konania uważnie obserwował matkę jednocześnie dokładnie analizując uczucia które pojawiały się w nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz