środa, 11 sierpnia 2010

Podróż Douglasa

1.

PODRÓŻ DOUGLASA

CZĘŚĆ PIERWSZA

PANDEMONIA

Rozdział pierwszy. Plamy na słońcu.

Tej nocy ponownie przybyły. Wynurzyły się z gęstego morza snu, z ciemnego oceanu najgłębszych struktur mózgowych. Powoli, powoli oplatały swymi delikatnymi mackami kore mózgową, połykały kolejne zwoje neuronów śpiewając swoją dziwną pieśń o potędze. Tyrania była zbyt małym słowem, najgorszy dyktator był delikatnym pupilkiem mas, topór kata odcinający kolejne gałęzie nieposłuszeństwa pieszczotą pulchnej nianki. Pieśń niosła zapowiedź prawdziwej potęgi. Bezrozumnej, totalnej dominacji. Zdeptać wszechświat jak mrówke której się nawet nie dojrzało. W błysku nuklearnej eksplozji gdzieś wśród legionów bakterii umiera Bóg. Grzyb rośnie ku niebu, valkirie na deskach surfingowych na jego szczycie prują ku gwiazdom niosąc całej wieczności przesłanie, że oto narodził się nowy Pan. I nagle jest wszędzie, wokół niego pozbawione kształtu istoty przypominające meduzy. Przybyły spoza czasu, z jeziora poza jakimkolwiek bytem i teraz w jego głowie snują wizje mające ziścić się już wkrótce. Hop, zanurza się w nich, w ciepłej galarecie wieczności oferującej mu swoje usługi. BRRRRRRRRRRRRRR!!!! Budzik. Jest… 4:25… Wizja momentalnie znika, świadomość nie toleruje takich ekscesów. 4:25. Douglas przeciera oczy starając się ustalić o co właściwie chodzi, co oznaczają cyfry na zegarze, wokół jest ciemno, słońce nie wstało jeszcze, zimno sączy się do pokoju przez niedomknięte okno. Zimna, ciemna noc. Dzwoniący budzik jednak na pewno coś oznacza i po chwili Douglas wie co, dostrzega bowiem ustawiony przy łóżku teleskop. Dziś ma obserwować słońce, zgodnie z instrukcjami spotkanego warzywniaku Proroka plamy na słońcu ułożą się dziś w specyficzny kształt. Swastyki czy czegośtam. Prorok nie był pewien, wiedział jedynie, że nastąpi to dziś i że Douglas jest Jednym-Z-Wybranych do odczytania i interpretacji symboli. Tak przynajmniej mówił kiedy oglądał kolejne marchewki. Douglas ufał Prorokowi, wyglądał na człowieka który wie co mówi i nie rzuca słów na wiatr. Potraktował więc jego instrukcje jak najbardziej serio i tego ranka był gotowy by uważnie przyjrzeć się strukturze słonecznych plam. Cokolwiek miał zobaczyć było to BARDZO WAŻNE , Prorok mówił, że wręcz najważniejsze, że naj-naj-najważniejsze w historii Pandemonii i jej gwiazdy. Dziś słońce miało po raz pierwszy przekazać konkretną wiadomośc od Prawdziwych Bogów. Albo też, i na to zapewne liczył Prorok, samo oznajmić raz na zawsze, że jest jedynym Bogiem i ten pasożyt kradnący wciąż jego energię, pożerający tworzone w pocie czoła fotony (kim jesteś, że zasłużyłeś by padła na ciebie cząstka po 170000 latach mrocznej, tajemniczej podróży?) musi zostać zniszczony. Ułożywszy sobie w głowie sytuacje Douglas wstał i zaczął się ubierać. Za oknem było wciąż ciemno, nieliczne latarnie ledwo co rozświetlały brudny mrok okolic Kwatery Zero.

Pandemonia była światem od lat balansującym na granicy otchłani. Oficjalną panującą doktryną była skrajna odmiana mentalnego nazizmu. Każda istota zamieszkująca Pandemonie i rozwinięta na tyle by posiadać chociażby zręby samoświadomości była bezwzględnie od narodzin do śmierci nieustannie warunkowana przez specjalne grupy całkowicie obłąkanych Instruktorów. Sami Instruktorzy byli produkowani przez dziwaczną pół-biologiczną istotę zwaną Krool. Douglas nie wiedział dokładnie czym jest Krool, jego fizyczna forma ukryta była za potężnym militarnym kompleksem rozbudowywanym na przestrzeni lat przez miliony niewolników. Jego historia zaś ukryta była w stosach kłamstw i propagandy, która na prawo i lewo serwowali Instruktorzy. Nikt, nawet sami Główni Instruktorzy nie porozumiewali się z Kroolem bezpośrednio. Oficjalnie Krool był sercem wszechświata, jakikolwiek występek przeciwko niemu traktowano jako zamach na wszechświat, groteskowe wszechświatobójstwo. Śmierć Kroola oznaczać miała koniec jakiegokolwiek istnienia dlatego też nikt nie ważył się nawet pomyśleć o jakimś zamachu na Kroola. Naturalnie jak każde serce Krool promieniował miłością. Jedyne co mogło równać się wszechogarniającej miłości Kroola to jego pragnienie całkowitej dominacji. Doktryny rządzące umysłami mieszkańców Pandemonii przepełniały ich winą i strachem. Starannie ukryte między kolejnymi przykazaniami groteskowej teologii kontradykcje zapewniały nieustanny mentalny niepokój. Nikt nie wiedział czego Krool chce. Każdy wiedział czego Krool chce. Ten który w sobote był materiałem na świętego w niedziele zostawał heretykiem. Niemal co tydzień ukazywał się kolejny dodatek do oficjalnego świętego pisma reinterpretujący na nowo, w całkowicie odmienny sposób słowa Kroola. Nikt nie miał czasu czytać wszystkich wydań do których zresztą dołączane były komentarze mające często po kilka tysięcy stron. Samo pismo zajmowało już osobną bibliotekę i jedynie przejście szybkim krokiem wzdłuż półek zabierało dobre kilkadziesiąt minut. Armia wykwalifikowanych teologów studiowała pismo non stop. Ludzie ci nie mieli rodzin, wolnego czasu, żadnego hobby ani żadnego marzenia oprócz snu o poznaniu w pełni zamiarów swego przerażającego pasożyta. Byli szczęśliwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz