wtorek, 24 sierpnia 2010

W drodze na rozstrzelanie

27 lat prowadzą mnie już na rozstrzelanie. 27 lat to niedużo. Niektórzy dociągnęli nawet do ponad 80 lat. 80 lat drogi znikąd donikąd. Widzę jak zmęczeni padają i dalej są już tylko w stanie pełznąć ciągnięci naprzód przez absurdalny, pierwotny instynkt. Okropnie powykrzywiane twarze i opuchnięte nosy wtykają w błoto. Brudni, śmierdzący, z umysłami toczonymi gangreną, którą zarażają siebie nawzajem. Za nimi zawsze spokojni, pogodni strażnicy z bronią zawsze nabitą i gotową do strzału. Nie mają nikomu nic za złe. Cierpliwie czekają na ten moment gdy będą mogli pociągnąć za spust i zniknąć razem z tym dziwnym bytem do którego byli przykuci. Nikt im nie ucieknie bo nie ma żadnej drogi ucieczki. Jest tylko jedna droga, przed siebie, w błoto, w bród i obłęd. Obłęd to jedyna forma litości na tym świecie. Łaskawie spływa na umysły tych rozpadających się szczątek dawno już zmarłych dzieci przynosząc im gęstą, czarną chmurę otępienia. W tej chmurze chowają się i to jest dobre, to jest jedyny substytut domu jaki można mieć na tym etapie egzystencji. Jedyna iluzja bezpieczeństwa pośród ciągłego zagrożenia w tym lesie nieustannie wstrząsanym wrzaskami i strzałami z przodu, z tyłu i po bokach. Paf, paf, paf, co się stało? Nic się nie stało, idź. Noc zapada i jestem przekonany, że istoty idące z przodu są już zupełnie ślepe. Ich strażnicy widzą jednak doskonale i gdy przyjdzie czas trafią niezawodnie. Ze wszystkiego co doświadczamy tylko to jedno doświadczenie, doświadczenie kuli prującej powietrze i rozsadzającej czaszkę jest prawdziwe. Cała reszta to utkane ze słów kaftany bezpieczeństwa, które zmywa z nas pierwszy lepszy krzyk przerażenia gdzieś obok. Z prochu w proch. Pierwsza lepsza konfrontacja z prawdą rozpruwa kaftan i uwalnia cały strach, który usiłowaliśmy schować. Miotamy dzikim wzrokiem wokół. Co się stało? Nic się nie stało, idź. I tak od nowa zaczynamy tkać ten marny ubiór bo przecież nie można być przerażonym cały czas, prawda? Za każdym razem idzie nam jednak coraz gorzej, gubimy ściegi, materiał jest coraz gorszej jakości aż wreszcie dopełzniemy do jakiegoś miejsca, które nie będzie się niczym różniło od innych miejsc, i tam odziani będziemy już tylko w marne resztki brudnych szmat, którymi w pocie czoła, trzęsącymi się dłońmi będziemy starali się otulić a one będą bezlitośnie rozpadać się i rozpadać i rozpadać. I zostaniemy z niczym, nadzy w zimnym kokonie paniki wypatrując nadziei już tylko w chmurze obłędu. Co tu się dzieje? Co to ma być? Kto jest za to odpowiedzialny? Kto goni nas? Kto ciągnie do przodu? Nic, nic, idź. Idź. IDŹ!

1 komentarz:

  1. Znajomi mi polecali tego bloga i muszę przyznać że się nie zawiodłem. Co więcej jestem pod wrażeniem! Wreszcie udało mi się trafić w necie na prawdziwego EMO! Wreszcie jakaś EMO twórczość na poziomie, bez jakiegoś naiwnego gówniarstwa. Prawdziwy ból istnienia i smutek!
    Większość EMO w necie koncentruje się na tym żeby ładnie wyglądać i mieć odpowiedni styl, nie pamiętając o co tak na prawde chodzi w tej subkulturze.
    Będę zaglądał regularnie.

    OdpowiedzUsuń