środa, 11 sierpnia 2010

Telefon (tytuł roboczy)

1.

Pierwszy telefon miał miejsce 14 lutego. Była 3 w nocy i spałem głęboko gdy zaczął dzwonić. Musiał dzwonić już przez jakiś czas bo dźwięk zdążył przebić się z jednej rzeczywistości do drugiej i przez chwilę zdezorientował mnie na tyle, że gdy wreszcie się obudziłem resztki snu zdały mi się tak realne, że w niemym zdumieniu wpatrywałem się w swoją uniesioną rękę, którą przed chwilą wyciągnąłem by podnieść słuchawkę w świecie snu gdzie telefon też dzwonił uparcie. Przez dobre kilka sekund łapałem nią mrok zgęstniały w przestrzeni nade mną. Jakkolwiek jednak sen odszedł w końcu, ku memu zdziwieniu dźwięk telefonu nadal roznosił się w mieszkaniu rozszarpując w równych odstępach czasu doskonałą ciszę mroźnej, zimowej nocy. Zegar obok łóżka wskazywał 3:03. Telefon o tej porze to zazwyczaj pijani znajomi stwierdzający, że koniecznie muszą ze mną porozmawiać. Albo to, albo jakaś tragedia. Szpital. Policja. Identyfikacja zwłok. Zapaliłem lampkę wiszącą nad łóżkiem i przejechałem ręką po zaspanej twarzy. Może zaraz przestanie dzwonić, może to pomyłka. 3:04. Nieznośny dźwięk nie ustaje. Chcąc nie chcąc zwlokłem się z łóżka i ruszyłem w stronę stojącego na komodzie aparatu. W pokoju było strasznie zimno, być może gdzieś w mieszkaniu było otwarte okno, albo po prostu noc była szczególnie lodowata. Telefon dzwonił. Jeszcze przez chwilę wahałem się stojąc nad nim, czekając, może ten dzwonek będzie ostatni. Nocne telefony zawsze przerażają. Podniosłem słuchawkę.
- Tak?
Z drugiej strony dobiegły do mnie trzaski i niewyraźne zarysy słów, czy może po prostu warknięcia bez ładu i składu przerywane momentami głuchej ciszy.
- Halo?
Trzaski. Zaraz odłożę słuchawkę i wracam do łóżka, zaraz...
- Wyjdź.
Na tle chaotycznych trzasków i bezsensownych warknięć głos był przerażająco wyraźny. Nieuchronny dreszcz spłynął po mnie od góry do dołu.
- Słucham? - Wysapałem.
- Wyjdź. Na zewnątrz. Czekam.
Trzaski ustały zupełnie. Słowa wymawiane były głośno i bardzo stanowczo. Nie było słychać żadnych znaków wskazujących na jedynie dziwny, głupi żart, żadnych chichotów w tle, żadnych wahań w wymowie. Czysty, donośny głos nakazywał mi wyjść na zewnątrz oznajmiając przy tym, że czeka tam na mnie. Pierwsze zręby dziwacznej paniki zaczęły kiełkować. Psychopaci z wielkimi nożami, martwe zwierzęta na progu. Czy przed pójściem spać na pewno zamknąłem drzwi?
- Kto mówi? - Mój głos nie brzmiał już naturalnie, typowy przestraszony piskliwy skrzek.
- Czekam. Drzewo. Koło garażu. Jestem tu. Wyjdź do mnie.
Wyraźny odgłos odkładanej słuchawki. Cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz