środa, 11 sierpnia 2010

Poranek (tytuł roboczy)

1.

Otwieram oczy. Leżę zanurzony w ciepłej pościeli i spoglądam bezmyślnie w sufit. Firanka zasłaniająca okno jest jeszcze ciemna, noc wciąż trwa. Ale na mnie zapewne i tak już czas, oh proszę niech będzie jeszcze późno, tak 3 w nocy, Boże spraw bym nie musiał... Do licha, 5:58, budzik zadzwoni za dwie minuty. Prawą dłonią pocieram zaspaną twarz, trzy głębokie oddechy, dzień musi się rozpocząć, nic nie da się zrobić. Wyłączyłem budzik, powoli wysunąłem z pościeli i siadłem na łóżku. Jeszcze chwila bezmyślnych spojrzeń, głębokich oddechów, ostatnia chwila spokoju przed 10 godzinami ruchu, aktywności fizycznej i mentalnej. Boże. 6:00. Podnoszę się i ruszam w kierunku szuflady ze skarpetkami. Podłoga skrzypi znajomo, każdego ranka to samo charakterystyczne skrzypnięcie wraz z pierwszym krokiem. Tak samo ze zmęczenia skrzypi mój udręczony umysł, tak samo żałośnie sprzeciwia się naciskowi. Otwieram szufladę i zastygam w bezruchu. Maź. Szufladę wypełnia dziwaczna, czarna, oleista ciecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz