7 lat temu
środa, 11 sierpnia 2010
* (tego ranka)
Tego ranka oznajmiono mi że czekasz na mnie za miastem bo musimy ustalić co robić dalej. Miałem dużo pomysłów, pół nocy rozmyślałem. Gdy jednak zorientowałem się że świat ciągle ma kolor łzy która zbyt długo spływała po policzku niczym ociemniały ślimak wszystko co wymyśliłem uciekło jak niezapisany sen. I staliśmy tak całkowicie osobno i nie miałem w ogóle pojęcia gdzie jesteś chociaż czułem że musisz być gdzieś blisko bo przecież twój oddech wiał na mnie i wdychałem go na pewno razem z tlenem i zapachem motyli. A z nieba, błękitnego jak oczy biznesmenów, sypał się cichy szum i mógłbym przysiąc że słyszałem w nim przynaglenie ale nie ruszyłem się bo miłość wciąż spała we mnie skulona głęboko, przykryta brudnym, ciężkim śniegiem który padał bez przerwy całą zimę, wiosnę, lato i jesień. Ktoś wreszcie powiedział, że czas wracać i rzeczywiście wróciliśmy. W głowie ciężkie buciory rozgniatały zbędną serotoninę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz