środa, 11 sierpnia 2010

Podróż Douglasa

3.

Przybycie Gordona.

Z zamyślenia wyrwał Douglasa dźwięk oznaczający przybycie do Kwatery Zero nowej istoty. Zegar na ścianie wskazywał 12:21. Prorok oznajmił że zjawi się dopiero wieczorem. Agenci Kroola nie dzwonią. Agenci... Krool... Znak... A może nie ma żadnych agentów, Kroola, żadnych znaków, Douglasa, Kwatery? Może nie obudził się jeszcze, śni wciąż wśród meduz, jest królem, władcą oceanów i tylko ten dźwięk nieznośny, znowu, jeszcze raz, nie, jednak ktoś przybył do Kwatery, jednak trzeba sprawdzić. Douglas niechętnie ruszył ku Portalowi, który łączył Kwaterę Zero ze Światem Zewnętrznym. Każdy gość musiał przekroczyć Portal, a by to uczynić musiał najpierw zostać poddany dokładnym oględzinom przez pełniącego obowiązki strażnika Douglasa. Agenci Kroola wiele by dali by spenetrować jedyny w swoim rodzaju świat ukryty w czeluściach Kwatery. Oh tak, wiele by dali za możliwość przeszukania jej niezwykłych zbiorów. Kwatera pełna była bowiem tajemniczych artefaktów i magicznych przedmiotów naładowanych tantryczną mocą przez najbardziej heretyckich mnichów. Wszędzie wokół walały się zwoje pism przepełnionych sekretnymi naukami dawno temu wyklętymi przez Kroola. Za posiadanie choćby kurzu pokrywającego te pisma groziła kara Wiecznego Potępienia. Kolekcja zgromadzona w Kwaterze Zero była absolutnie bezcenna. Tym większa odpowiedzialność ciążyła na strażniku. Douglas wyjrzał przez niewielką dziurę w Portalu i jego oczom ukazała się istota zwana Gordonem. Całe szczęście. Wszystko w porządku. Gordon był dziwacznym bytem egzystującym gdzieś w pobliżu Kwatery. Nie mówił wiele o sobie, nie zadawano mu pytań. Sprawdzał się doskonale jako agent skanujący przestrzeń wokół heretyckiego sanktuarium. Zawsze wiedział co dzieje się na zewnątrz i gdzie znów uderzyli agenci Kroola. Przynosił też ogromne ilości skarbów. Ponad połowa potężnych artefaktów zgromadzonych w Kwaterze przybyła tu wraz z Gordonem i teraz też trzymał w rękach małe zawiniątko. Douglas zaczął otwierać Portal. Powoli przekręcał starożytne mechanizmy chroniące wejście, z najwyższą uwagą usuwał potężne pieczęcie strzegące Portalu recytując przy tym starą, zapomnianą niemal przez wszystkich mantrę, której działania nikt już nie był pewien. Być może nie działała wcale. Być może jej recytowanie utrzymywało byt w wieczności i pozwalało trwać wszystkiemu. Nie wiadomo, nikt nie wie, nikt nigdy nie będzie wiedział. Portal został otwarty. Wraz z brudnym, cuchnącym benzyną powietrzem istota zwana Gordonem wkroczyła do środka uśmiechając się od ucha do ucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz