Łazarz
Ciemność. Gęsta, brudna ciemność. Gdzieniegdzie małe światełka, jakby ktoś igłą dźgał czarną tkaninę. Jeszcze jedno, większe, światło rozrasta się powoli. Po chwili coś się pojawia, to strach, narasta, groza, więcej, terror. Czyste, nagie przerażenie. To wszystko. W przebłyskach światła zaczyna materializować się jakaś forma. Ciemność ustępuje, z lewej strony wyłania się zarys czegoś. Jest to twarz człowieka w bieli zwanego Chrystusem, ale przerażona istota nie wie o tym, nie wie o niczym, nie rozumie nic. Jej pusty umysł nie potrafi niczego sformułować, wysyła tylko lawinowo kolejne impulsy strachu. Nie ma pojęcia czasu, nie ma pojęcia przestrzeni, nie ma w ogóle pojęcia istnienia. Wokół biednej istoty powoli, w milczeniu gromadzą się ludzie. Właśnie byli świadkami autentycznego cudu. Łazarz powstał z martwych, jego płuca pracują, wdycha tlen, rzuca naokoło obłędne spojrzenia, trzęsie się. Jest to groteskowy widok, niektórzy wybiegają z groty na zewnątrz, ktoś (jest to żona Łazarza) wybucha histerycznym płaczem, ktoś zaczyna się chaotycznie modlić. Człowiek w bieli wyciąga rękę i chce dotknąć skulonego niczym płód Łazarza. Gdy ten czuje na sobie dotyk przerażenie eksploduje w nim. Otwiera usta i zaczyna wściekle kaszleć, z ust sypią się grudki ziemi, w końcu wpada w konwulsje i wymiotuje. Wśród krwawych wymiocin widać kilka robaków. Wreszcie uwalnia się krzyk. Jest to całkowicie pozbawiony sensu bulgotliwy wrzask. Kolejne osoby wybiegają z groty, wzmaga się płacz, na twarzy człowieka w bieli zarysowuje się niepokój. Nakazuje wszystkim wyjść, pochyla się nad Łazarzem i zaczyna modlić. Łazarz milknie i wsłuchuje się w docierające do jego uszu dźwięki. Nic z nich nie rozumie ale ich monotonny ton uspokaja go trochę. Mijają minuty podczas których mózg Łazarza z ogromnym wysiłkiem usiłuje sklecić jakieś malutkie chociażby zręby osobowości. Niemrawe zarysy obrazów, pierwsze kalekie wspomnienia, jakby sen dawno zapomniany powracał niechętnie. Łazarz widzi siebie stojącego na dworzu, coś jest obok niego, teraz jest noc, znów jakaś istota jest przy nim a teraz jej nie ma, jest sam wśród czegoś dziwnego, to... nie wie, nie wie, nie wie... to drzewa, jest w lesie, nie jest, teraz jest w domu i je posiłek, żona... Pojęcia pojawiają się i znikają, Łazarz męczy się, trzęsie, poci. W monotonnym szepcie przy jego uchu zaczynają materializować się słowa. Bóg... łaska... nie rozumie, ale kiedyś rozumiał, było kiedyś, czas... przestrzeń... Życie! Łazarz zrywa się nagle, robi potężny, głęboki wdech, toczy wokół dzikim wzrokiem i traci przytomność.
Na zewnątrz ludzie w posępnym milczeniu wpatrują się w czarną jamę groty. Żona Łazarza łka spazmatycznie. Nikt do niej nie podchodzi, wszyscy starają się na nią nie patrzeć.
7 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz