środa, 11 sierpnia 2010

Obóz (tytuł roboczy)

1.

Przyszli po mnie kilka minut po północy. Nie walili w drzwi, nie krzyczeli. Po prostu nacisnęli dzwonek, a ja otworzyłem. Dwóch młodych ludzi średniego wzrostu o znudzonych, zmęczonych obliczach. Ich mundury wyglądały na poważnie znoszone, ciemny kolor dawno już się sprał, miały teraz barwę bardziej szarą niż czarną, a na dodatek gdzieniegdzie zalegały na nich jakieś plamy. Może krwi. Może soku z winogron. Stałem przez chwilę w drzwiach z głupim wyrazem twarzy. Nie mogę powiedzieć bym był specjalnie zdziwiony ich przybyciem, ale też w gruncie rzeczy zaskoczyli mnie. O, wiedziałem, że przyjdą, to było jasne. Po prostu nie sądziłem, że dzisiaj. Stałem tak w drzwiach i gapiłem się na nich, a oni leniwym, sennym wzrokiem zerkali na mnie. W końcu jeden z nich ziewnął ostentacyjnie, a drugi kiwnął głową, dając mi znak, że mam udać się z nimi. Nawet mi do głowy nie przyszło protestować, czy prosić o chwilę czasu na zabranie kilku rzeczy. Procedury były jasne i doskonale znane wszystkim. Wyszedłem więc na klatkę schodową, tak jak stałem. Akurat mijała nas wracająca z imprezy para mieszkająca nade mną i dziewczyna na mój widok zachichotała pijackim śmiechem. Nic dziwnego. Ponieważ od wielu lat mieszkałem samotnie, przestałem kompletnie przywiązywać wagę do stroju, w którym kładłem się na spoczynek. Musiałem rzeczywiście wyglądać trochę komicznie w mojej pidżamie w słoniki, bokserkach i wielkich kapciach. Chłopak szepnął coś do dziewczyny i jej śmiech wzmógł się jeszcze bardziej. Minęli nas szybko i po chwili trzasnęły drzwi ich mieszkania. Ostatni to raz miałem widzieć ich twarze, ostatni raz słyszeć jej śmiech, ostatni raz minęliśmy się na klatce schodowej domu, który właśnie opuszczałem na zawsze. Na zewnątrz czekał urzędowy samochód, chyba Opel, co najmniej dziesięcioletni. Nikt nie pofatygował się by otworzyć mi drzwi, sam więc posłusznie wlazłem na tylne siedzenie, które lepiło się od zeschłych wymiocin. Albo krwi. Samochód, o dziwo, ruszył od razu, choć hałasował niemiłosiernie, i pojechaliśmy. W milczeniu. W noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz